„Proszę mi wybaczyć” - zaczął
nieznajomy. Mówił z cudzoziemskim akcentem, ale słów nie kaleczył - „że nie
będąc znajomym, ośmielam się...” i wskazał na miejsce obok mnie.
„Oczywiście” - przesunęłam się
na ławce zaskoczona.
Nieznajomy usiadł, a może raczej
- przycupnął i znieruchomiały patrzył najpierw na czubki własnych butów, a
później na korony drzew rosnących nieopodal.
„Jaki piękny dzień” - powiedział
i poprawił szary beret - „o proszę spojrzeć jak rumieni się woda pieszczona
przez promienie słońca” i wskazał palcem na staw. Potem uśmiechnął się.
Jego krzywe usta przybrały formę
nieregularnego trójkąta odsłaniając zęby przetykane gęsto platynowymi
koronkami. Oczy były dziwne. Patrzyły tak przenikliwie, że nie wytrzymałam i
opuściłam wzrok. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie niebywałą nieprawidłowość
w jego wyglądzie: prawe oko było czarne, a lewe - zielone.
„Pani pisze” - stwierdził.
„Nie, nie musi pani pytać -
odpowiem od razu: ma pani piękne zadbane dłonie i smukłe palce, tak jakby grała
na pianinie lub stukała w komputerową klawiaturę. I jeszcze to małe zgrubienie
serdecznego palca prawej dłoni od strony lewej. Takie zgrubienie powstaje gdy
często opiera się twardy przedmiot na tym miejscu - tak jak podczas trzymania
pióra albo ołówka. Oczywiście mogłaby pani również rysować... ale pani pisze” i
zachichotał jak wariat, a potem raz jeszcze przeszył mnie wzrokiem.
„O! Zaniepokoiłem panią” -
powiedział - „ale proszę mi wierzyć nie jestem ani detektywem, ani tym bardziej
złym człowiekiem. Ja po prostu lubię rozmawiać. Niech pani mnie posłucha: słowa
były niegdyś czarami...” - nachylił się w moim kierunku i położył mi rękę na
kolanie - „i do dziś zachowały coś ze swej czarodziejskiej mocy...” -
wyprostował się nie wycofując jednak ręki, zamilkł i miał przy tym minę tak
poważną, jakby to, co ma za chwilę wypowiedzieć było wielką tajemnicą - „Słowa
są zaklęciami. Słowami może człowiek człowieka uszczęśliwić lub doprowadzić do
rozpaczy. Słowami nauczyciel przenosi na uczniów swoją wiedzę, słowami mówca
porywa słuchaczy - decyduje o ich sądach i rozstrzygnięciach. Słowa wywołują
afekty i wywołują wojny. Zostały wymyślone po to, żeby ludzie mogli na siebie
wpływać” - zawahał się - „cieszyć się sobą...”
Znów zapatrzył się na korony
drzew, cofnął rękę z mojej nogi, gładząc moje udo przy okazji i z lewej
kieszeni swojej szarej marynarki wyciągnął papierosy. Zapalił jednego. Spojrzał
raz jeszcze na moje dłonie.
„Ale pani pisze?”
Przytaknęłam.
„Geniusz na pierwszy rzut oka odkrywa
prawdę, a prawda - jak powiada Pismo Święte - jest silniejsza od cara...” -
podjął, zapominając o tym co mówił poprzednio. Zaciągnął się i wypuścił przez
nos kłęby siwego dymu.- „Kim jest geniusz? Geniusz to artysta. Artysta mistrz”
- ostatnie słowo wypowiedział z namaszczeniem i zachichotał znowu.
„Mistrz niesie ludziom prawdę.
Do tego został powołany. Prawdę o swoim widzeniu świata. On postrzega ludzi,
ich cierpienia, smutki, rozpacz, radości, namiętności, ekstazy. Ale sam nie
żyje w świecie realnym” - wciągnął dym głęboko w płuca i obrzucił mnie
spojrzeniem pogodnym, pełnym wewnętrznej, wręcz hedonistycznej satysfakcji -
„Życie w normalnej codzienności szkodzi. Poddanie się normalności uniemożliwia spełnienie powołania i zaznanie
szczęścia. Mistrz tworzy swój świat, w którym żyje na tej planecie w oderwaniu
i swoistej spójności ze światem zewnętrznym. Nie jest to świat zmyślony. On po
prostu tworzy trzeci wymiar” - znów kłęby dymu wydobyły się z jego nosa - „Wie
pani, on ma w sobie coś z Boga. Jest współczesną swojemu czasowi wersją
wędrownego filozofa-męczennika, który wyrusza z Bettage by głosić dobrą nowinę.
Przed nim podąża gorejący słup pyłu: Charyzma.
Czasami jednak zdarza się, że
niektórym z tych co wyruszyli z Bettage zabraknie tej wewnętrznej siły jaką
posiadał Nazarejczyk, zwątpią i spalą rękopisy... Sprzeniewierzą się swemu
powołaniu, zdradzą je i staną się jak Juda. A wtedy tylko sznur, szarość świtu
i gałąź...”
Uśmiechnął się kwaśno
wyszczerzając swoje platynowe koronki.
„Ależ proszę się nie bać!” -
kontynuował ubawiony widząc jak rośnie moje zaniepokojenie - „Nie jestem
szaleńcem. Wyjawię pani jeszcze jedną tajemnicę: to nie prawda, że rękopisy
palą się do końca. Wątpiący, zdruzgotani, ci, którzy błądzili i przepadli mają
zawsze swoich kontynuatorów. Mistrzowi pozostaje życie wieczne - taka jest jego
nagroda i taka kara - to Juda, obok marnoty egzystencji pozna inną formę
istnienia - zmartwychwstanie w bliźnich.”
Nieznajomy odgasił papierosa.
Popatrzył badawczo w moją twarz, chcąc sprawdzić jakie wrażenie wywarły jego
słowa. Oko prawe, czarne patrzyło ze srogością nauczyciela, lewe - zielone,
śmiało się szyderczo.
„Ja nie głoszę Ewangelii.” -
zgrymasił usta ironicznie - „Ja jestem tylko akuszerem. O! Proszę spojrzeć na
tamten brzeg stawu, na ławce siedzi dwóch mężczyzn. Widzi pani? Jeden mniejszy,
ciemnowłosy, łysawy, w ciemnych okularach, ubrany w letni szary garnitur,
kapelusz trzyma w ręku. Drugi jest młodszy, rudawy, kudłaty, barczysty w
kraciastej cyklistówce zsuniętej na oczy i w kraciastej koszuli. Muszę już iść,
jestem im potrzebny. Zaraz jednego z nich przejedzie tramwaj i odetnie mu
głowę.”
Wstał, ukłonił się i na
odchodnym dodał: „Proszę pamiętać: diabeł i szaleniec wiedzą wszystko” i
oddalił się alejką wiodącą na drugą stronę stawu, wymachując czarną laseczką z
rączką w kształcie pudla, która nie wiadomo jak znalazła się nagle w jego
ręku.*
jesień 1996 / maj 1997*
opowiadanie ze strony: Agnieszka Zakrzewicz - Proza, dziękuję, Agnieszko! :)