Opowieści zdziwnej treści - O zbiorze opowiadań, felietonów i reportaży Igora Pomierancewa "Mój pierwszy schron"
Zdziwilibyście się, jak działa czas w pamięci pisarza, a już zwłaszcza tak nieprzewidywalnego, jak Igor Pomierancew:
"...pamięć woli wyskoki [jak w tańcu huculskim]. W pamięci zostają tylko iskry. Epizody skaczą jak kangur. Czas we wspomnieniach przypomina mapę piratów ze swoimi znakami interpunkcyjnymi: tu skręcić w lewo, tu wspiąć się do góry, tu stoczyć się, koziołkując, tutaj kopać".
Tak więc czytanie autobiograficznych opowiadań Pomierancewa jest jak wyprawa w trudnym terenie z piracką mapą w ręku w poszukiwaniu skarbu. Dodatkową trudnością jest fakt, że już, już prawie u celu dowiadujemy się z wyskrobanego na skale napisu, że akurat tu nie ma "nic więcej oprócz nieprawdy".
Ale gdy ten napis zeskrobać, ukazuje się ukryta pod nim wskazówka: "Kierujcie się moim credo: >the truth is nothing but the truth<, a szczęście będzie wam sprzyjać".
To ostatnie zdanie w ostatnim opowiadaniu w zbiorze opowiadań zatytułowanym tytułem jednego z nich, "Mój pierwszy schron". Ach, więc to tak!? "Prawda nie jest niczym więcej prócz prawdy"? A tak naprawdę, twórczością jest fikcja, która wygląda na prawdę dla niepoznaki wymieszaną z dziejami ogólnie znanymi.
I piszcie wy teraz moją biografię, >moi czcigodni biografowie< - Igor Pomierancew zdaje się stawiać takie trudne zadanie swoim ambitnym biografom, kończąc tym wyzwaniem owo ostatnie opowiadanie o przewrotnym tytule "Nic więcej oprócz nieprawdy".
Pisarz tak to tłumaczy: W rzeczywistości istnieje horyzontalna kategoria czasu, w pamięci czasy współistnieją i zamieniają się miejscami. I właśnie tak skonstruowane są jego opowieści: prawda powstaje nie tylko z faktów, lecz także z fermentacji pamięci, ze zmyślenia.
Przecież sam porównuje literaturę do wina, które potrzebuje czasu na fermentację w starciu z „pracującym” drewnem beczki. I rzeczywiście: jego teksty mają smak dobrego trunku, cierpkość z nutą słodyczy i niezbędnymi procentami dla miłego poczucia zawirowania w głowie. Trzeba je pić powoli, smakując i nie zapominając o „doli aniołów”, tych kilku kroplach niesfornej prawdy, która wyparowuje przez klepki beczki i ulatuje do nieba.
Pomierancew wychyla toast w opowiadaniu "Za anioły literatury". Ileż w tym uroczej nieprawdy.
Natomiast w opowiadaniu "Zielone drzwi do krainy ślepców" wspomina czytanie H.G. Wellsa, najpierw przypowieść "Krainę ślepców" z 1904 roku, a następnie opowiadanko "Drzwi w ścianie". Jego bohater zwabiony tajemniczymi drzwiami zajrzał, jak mówi, do prawdziwego raju, podobnego prawdziwej książce, w której chodzi o prawdziwe życie "nie z ilustracjami, a z życiem". Bo "ilustracje ogląda się oczami, a wiersze czy prozę jednocześnie się widzi, słyszy, wącha, dotyka, smakuje, szczególnie, gdy pisze się samemu".
I tak właśnie pisze Igor Pomierancew - porusza wszystkie zmysły, od umysłu, który, jak wiemy, jest zmysłem zmysłów, oceanem, do którego wpadają poszczególne rzeki sygnałów zmysłowych, płynących korytami słów, zdań, skojarzeń, czytelniczych referencji lub czytelniczych odkryć.
A teraz głęboki łyk wytrawnego trunku, opowiadanie - największe zaskoczenie: Urodzony w 1948 roku Pomierancew jako 5-letni chłopiec poznaje poetę i tłumacza, redakcyjnego kolegę ojca, którego rodzice nazywają Pawłem Lwowiczem. Rodzina mieszkała po przenosinach z miejsca urodzin przyszłego pisarza, Saratowa, w Czerniowcach. Mały Igor wie, że to postać wyjątkowa nie tylko w jego życiu, ale w kulturalnym życiu miasta.
I śledzi życie poety aż do jego samobójczej śmierci w rzece Prut w kwietniu 1970 roku. Na pogrzeb przybywa mała gromadka żałobników. Wśród nich Iwan.
W kontekście ludzi, w tym mieszkańców Czerniowiec, za Habsburgów do 1918 roku, a potem z rozpędu aż po II wojnę światową tygla kulturalnego na granicy imperiów, zamieszkanego przez Żydów, Polaków, Niemców, Rusinów, Rumunów... - "każde dziecko znało pięć języków" -, którym wojna albo zabrała życie, albo ich przegnała w świat, pozbawiając bliskich i korzeni, oto wiersz Igora Pomierancewa na pociechę, od 1978 roku także emigranta:
Ludzie z akcentem -
dosyć duża nacja.
Od wielu lat
jestem z nią.
[...]
To taki
patriotyzm:
akustyczny,
fonetyczny.